Lubię czytać stare zapomniane powieści. W nich, częściej niż z pracach naukowych, odnaleźć można realia dawnych czasów, do tego zawarte w barwnych opisach i przypowieściach. Do tego typu lektury należą dzieła Klemensa Junoszy (Szaniawskiego), powieściopisarza i nowelisty, publikującego w ostatnich kilkunastu latach XIX wieku, cenionego ongiś zwłaszcza za realistyczne odtworzenie typów żydowskich i stosunków panujących na wsi i w mieście, dzisiaj cokolwiek zapomnianego. Jedną z jego najlepszych powieści jest Powieść z życia warszawskiego – Pająki. Rzecz kapitalna, dotyczy mianowicie mentalności dwóch nacji: Żydów i Polaków oraz relacji, w jakie członkowie tych narodowości ze sobą wchodzili. Moim skromnym zdaniem lektura powieści Junoszy wyjaśnia wielowiekowe sukcesy jednej z tych nacji i porażki drugiej.
Junosza barwnie opisuje model kształcenia synów w żydowskiej rodzinie Habergeldów: Od czterech lat życia począwszy, każdy młody Habergeld brany był do nauki. Był brany bez żadnej przenośni, w literalnym znaczeniu tego wyrazu. Przychodził belfer, to jest pomocnik nauczyciela chaderowego, brał wrzeszczącego bachora na ręce i jak baranka na ofiarę, dźwigał do świątyni mądrości. Tam sadzał go na ławce obok innych wrzeszczących dzieciaków i uczył go abecadła. W razie oporu lub lenistwa, tak belfer, jak i mistrz jego, umieli sobie radzić, używając argumentów przekonywujących, które trafiały do głowy różnymi drogami, to jest przez lewe ucho, przez plecy, przez prawe ucho, jak wypadło. Zresztą, na co pytać o drogę, skoro się jest u celu, skoro dzieciak poznawał tajemnice alfabetu i z każdym dniem stawał się bardziej poważnym i uczonym. Nauczyciel był kontent i ojciec był kontent, a że syn często płakał, to rzecz podrzędna, od tego są dzieci, żeby płakały; gorzej jest, jeżeli płacze stary człowiek z powodu dzieci [Wydanie opublikowane przez Książki Ciekawe. Biblioteka Dzieł Wyborowych, Warszawa, rok nie podany, s. 12-13; zaznaczenia własne].
Nauki religijne i filozoficzne dawał młodym Hapergeldom chader, dysputy z towarzyszami w szkole, wreszcie dysputy naukowe, jakie p. Hapergeld ojciec prowadził ze swymi przyjaciółmi, którzy przychodzili do niego na herbatę w sobotę wieczorem. Każdy z nich przynosił z sobą kawałek cukru, dla osłodzenia chińskiego napoju i zapas inteligencji, dla nadania smaku pouczającej dyspucie. Cytowano z pamięci zdania wielkich mężów i poważnych pisarzy talmudycznych, powoływano się na słowa uczonych rabinów, w razie potrzeby wydobywano z szafy wielką księgę i w niej szukano rozwiązania, a młodzi i wielce obiecujący J. Hapergelda synowie przysłuchiwali się rozmowie starszych i nabierali konchami uszu swych masę przeczystych pereł mądrości. Umysł ich gimnastykował się, nabierał giętkości, stawał się elastycznym, lekkim, chwytał w lot słabe strony przeciwników, zadawał im razy wprawnie, podstępnie, a niespodziewanie. Chłopcy kochali się w tego rodzaju dysputach i patrzyli na starszych z podziwem, z uwielbieniem, a zdarzało się, że i sami wtrącali swoje uwagi, które szanowny ojciec ich, Jonas, przyjmował z pobłażliwą a zachęcająca do dalszego myślenia i dalszej pracy krytyką (s. 13-14).
W żydowskiej rodzinie syn musiał być wykształconym o tyle, żeby umiał napisać podanie do sądu, deklarację do komornika, znać prawo cywilne w celu walki o byt, a kryminalne o tyle przynajmniej, o ile wymaga instynkt samozachowawczy (s. 13), toteż nie zawsze dysputy dotyczyły przedmiotów oderwanych, owszem, schodziły one często z dziedziny abstrakcji na grunt praktyczny i na tym gruncie były jeszcze ciekawsze i bardziej zajmujące (s. 14).
Młodzi Hapergeldowie rozumieli doskonale, że filozofia jest to nauka niezmiernie zajmująca, ale przyznawali razem, że nauka finansowości i prawa również ma prawo bytu i jest człowiekowi potrzebna w życiu. Najstarszy z owych młodzieńców, Lejbuś, wyraził się pewnego razu, że człowiek nie znający filozofii, jest godzien litości, ale może żyć; człowiek zaś nie znający rachunków, ani prawa, jeszcze bardziej zasługuje na litość, bo wcale żyć nie może (tamże).
Finansowości uczono młodzieńców praktycznie na przykładach i to nie na wymyślonych przykładach, ale „in anina vili”, na interesach rzeczywistych. Wieczorem, po kolacji, pan Hapergeld senior opowiadał historię dnia: komu pożyczył pieniędzy, na jakich warunkach, ile z tego osiągnął korzyści, ile spodziewa się osiągnąć w przyszłości, z kim miał sprawę w sądzie, jaki sprawy cudze na swoje oczy widział, o jakich sprawach na swoje uszy słyszał i co w której było ciekawego (s. 14-15).
Równie barwne i pouczające są opisy Junoszy dotyczące obyczajów związanych z zawieraniem małżeństw w rodzinach żydowskich, często aranżowanych przez swatów i rozumianych w kategoriach interesu. Charakterystyczna była tu dbałość o losy potomków i pomoc udzielana przez całą rodzinę. Według opowieści żydowskiego swata wyglądało to tak: Za moich czasów, jak ja byłem młody, na prowincji praktykował się u Żydków bardzo dobry obyczaj. Państwo młodzi przez trzy lata siedzieli u jednych rodziców, a przez drugie trzy u drugich. Razem to jest sześć lat. Oni mieli darmo jedzenie, mieszkanie, wszystko, co potrzeba, nie kłopotali się o nic. On praktykował u starszych, trochę handlował, trochę książki nabożne czytał – ona praktykowała w gospodarstwie domowym przy jednej, to przy drugiej matce i wprawiała się do interesów, do drobnego handlu. Było dobrze, a kapitałem państwa młodych, tym właśnie, co był im dany na posag, tymczasem obracali ojcowie. Wszystek zysk szedł na powiększenie. Rozumiesz, co znaczy w dobrem ręku żydowskim kapitał przez sześć lat!! On się powiększy przynajmniej pięć razy, a przy szczęściu, sześć i siedem i osiem. Skończyło się sześć lat, młodzi odbierają swój kapitał i już zaczynają handlować sami (s. 25-26).
Fabuła powieści Junoszy skupia się z jednej strony wokół historii wprowadzania potomka żydowskiej rodziny w lichwiarskie interesy, z drugiej – przedstawia dzieje ofiary procederu, polskiego rachmistrza (!), a później głównego buchaltera (!), Karola Prawdzica, wciąganego w coraz to większe długi. Czytając to dzieło można skupiać się na opisach brudnych, żydowskich interesów, epatując się stroną etyczną ich przedsięwzięć. Charakterystyczne są chociażby rady udzielane przez starego lichwiarza młodemu adeptowi tego procederu: Tak jest, Lejbuś, tobie nigdy nie przyjdzie nic z ludzi, mających dużo pieniędzy, ale z tych, co posiadają niewiele, możesz mieć jedwabne życie! Prosty interes: kto ma majątek, nie potrzebuje kredytu, a jeśli potrzebuje, to ma banki, hipotekę, prywatnych kapitalistów, którzy dają na jeden procent miesięcznie; ten, co ma mało, a musi żyć i nie może się obejść bez kredytu, przyjdzie do mnie, albo do ciebie. Nasz fach nie jest zły fach, a te biedaki, to – na moje sumienie – doskonały towar – śliczne bydło. Jeżeli trafisz na dobry gatunek biedaka, będzie pracował na ciebie, jak koń, a przy tym możesz go doić, jak krowę, strzyc, jak owcę, on wszystko wytrzyma. Skoro raz wszedłeś z nim w stosunek, to już jest twój, on należy do ciebie, twoja rzecz w tym, żebyś go nie wypuścił z ręki (s. 41).
Zamiast jednak szukania w powieści potwierdzeń naszych narodowych fobii, warto chyba – zauważając, iż zjawiska przedstawiane w utworze Junoszy są naszą codziennością, jak chociażby niektóre działania banków i firm pożyczkowych, tudzież reklamodawców – zastanowić się, dlaczego profity nadal czerpią bankierzy „wiadomego pochodzenia”, a ofiarami są ciągle przedstawiciele naszej nacji, sami sobie chyba winni, jeśli dobrze odczytamy Pająki.
Junosza przeciwstawia mentalność i działania naszych „starszych braci w wierze” mentalności i działaniom Polaków. Różnice między nimi rekapituluje senior żydowskiego rodu: Jeszcze nasze dzieci i wnuki naszych dzieci i wnuki wnuków naszych dzieci, be brały ładny procent; może jeszcze ładniejszy niż my bierzemy. – Dlaczego? – Dlaczego? Pierwsza przyczyna ta jest, że oni nie umieją rachować; oni mają w ręku grosz, ale nie wiedzą, co grosz znaczy; druga przyczyna jest, że miedzy nimi nie ma tego, co jest pomiędzy nami. My możemy się pokłócić przy rachunku, możemy sobie nawet cokolwiek brody potargać, ale skoro trafi się interes, to my zaraz, w wielkiej zgodzie, zrobimy spółkę. Oni nie mają żadnej zdolności do spółki. Trzecia przyczyna jest, że oni mają feler w oku, że nieraz to, co wcale niepotrzebne, wydaje im się bardzo potrzebne, a to, co potrzebne naprawdę – niepotrzebne. A oprócz tego mają i w żołądku feler… – Jaki feler? – Nie wiesz? – zapytał ironicznie dziadzio. – No, to powiedz mi, co ty zwykle jadasz? – Ja jadam dobry obiad: trochę kartofli, trochę chleba, parę dzwonek śledzia, cokolwiek cebuli – czasem kawałek mięsa, w szabas kawałek ryby, co więcej potrzeba? Czasem szklankę herbaty, kieliszek mocnej wódki, trochę piwa, jeżeli zrobię dobry interes… Co mam sobie żałować? Nie mam dużo, ale jest rozmaitość. – Ślicznie powiedziałeś: my wszyscy lubimy taką rozmaitość, a oni nie mają do rozmaitości gustu, oni lubią jednakowo. Jednakowo duże mieszkanie, duże ubranie, duża edukacja dzieci, duża zabawa, duże jedzenie, wszystko duże. Oni lubią co dzień jeść mięso, czasem dwa i trzy razy mięso, oni lubią wino, oni lubią grać w karty, lubią wystroić swoje żony i swoje córki i iść z nimi na bal. Oni lubią… czego oni nie lubią! Właśnie dlatego, że dużo z pomiędzy nich ma pańskie fanaberie, że nie mają zdolności do rachunku, ani do spółek, że lubią zawsze jednakowo, więcej dobrze, niż średnio i więcej dużo, aniżeli mało – my i nasze dzieci będziemy mieli zawsze co jeść.
Na deser jeszcze kilka smakowitych cytatów z Pająków Klemensa Junoszy:
Nie masz pojęcia, ile jest gatunków tych ludzi. Wszystko to trzeba znać, tak, jak kupiec swój towar. Są między nimi tacy, którzy bardzo ciężko na nas pracują, bo musieli pożyczyć pieniędzy w przypadku, w nieszczęściu; są tacy, którzy mało pracują, a pieniędzy trzeba im na zabawę, na karty, na hulanie; a są tacy, którzy nic nie pracują, mają majątek po rodzicach, a też im często brakuje. Ten gatunek zjada to, co ma i to, co się spodziewa mieć, i to, czego nigdy mieć nie będzie. Są różne gatunki (s. 48 – to o dłużnikach).
Uważaj tylko na człowieka: my nie mamy innej ewikcji, tylko osobę; jeżeli osoba jest honorowa i ma to, co u nich się nazywa ambicja, to jest więcej warta, aniżeli hipoteka na pierwszym numerze. Taki, widzisz, wstydzi się, gdy przyjdziesz do niego upominać się, wstydzi się sądu, boi kompromitacji; drży, jak gdyby miał febrę, gdy mu wspomnisz o komorniku. Wierz mi (…), że na takich skrzypcach, jeżeli kto dobry muzykant, może ślicznie grać (s. 44 – to o najcenniejszych dłużnikach, naiwnych i uczciwych, nie potrafiących walczyć o swoje).
Wiedz o tym (…), że nie trzeba go zniszczyć od razu, bo ci z tego nic nie przyjdzie. Ty postępuj tak, jak porządny furman. Skoro masz dobrego konia, szanuj go. Nie żałuj mu bata, niech ciągnie; ale dawaj mu też cokolwiek owsa. Nie tyle, żeby się upasł i żeby brykał, bo to zbytki; ale tyle, żeby z głodu nie zdechł i miał trochę siły. Zawsze pamiętaj o tym (…), że jego siła, to twój chleb; twoje życie, to majątek twoich dzieci (s. 82 – to o postępowaniu z dłużnikami).
W naturze wszystko jest mądre i przewidziane. Ludziom potrzebującym więcej głów i rąk, aniżeli etat przyrodzony wyznacza, dana jest tak zwana wola, która pod przymusem dokonywa rzeczy niezwyczajnych. Ona to, niby biczem, pobudza energię mózgu, lub jeżeli potrzeba, energię muskułów. Pod jej wpływem człowiek robi takie wysiłki, jak koń wyścigowy pod szpicrutą i ostrogami. Czasem dochodzi do mety, czasem go zdystansują, a bywają zdarzenia, że pada na torze. Rozumie się, że taki wyścigowiec prędzej kończy karierę, niż opasły karosjer, nie szafujący energią i nieznający, co wysiłek, ale rady na to nie ma. Przy silnej woli i przy zdrowiu, można do czasu lekceważyć nawet higienę. Ona się później zemści – niech się mści, jeżeli chce, któż jej może zabronić? (s. 94 – to o niewolnictwie dłużników, a w ogóle, to słowa te chyba można odnieść, mam wrażenie, do współczesnego funkcjonowania świata).
Są interesa, z których nie wychodzi się wcale, bo arytmetyka na to nie pozwala, a jej postanowienia są niewzruszone i nikt się od nich wyłamać nie może (s. 181 – to można zadedykować naszym rządzącym a propos zadłużania bez umiaru naszego kraju).
Na zakończenie jeden cytat ku pokrzepieniu serc i dwa cytaty motywacyjne):
Znajdzie się trochę takich, co nabiorą rozumu – i ta trocha będzie dla nas stracona – a zostanie reszta, która nam da dość chleba, oby go tylko było czym gryźć do późnej starości (s. 164);
Chcieć, to prawie pół interesu, potrafić, to druga połowa (s. 42);
Pokazać komu drogę, wiele znaczy, a dać dobrą radę, też coś warto (s. 49).