Stefan Buszczyński, Rękopis z przyszłego wieku (część trzecia)

Jeszcze raz, po raz już ostatni, o Rękopisie z przyszłego wieku Stefana Buszczyńskiego. Jak każda porządna utopia książka autora Upadku Europy przynosi sugestywną wizję przyszłości, w tym przypadku zarysowaną w wypowiedziach „filozofa XX wieku”. Obok dziwacznych pomysłów typu mechaniczny przyrząd umieszczany na głowie, regulujący niecierpliwość i popędliwość nerwową człowieka przyszłości za pomocą zakręcanej śrubki i przekręcanej sprężyny uciskającej pewien nerw na mózg działający, czy też technicznych wynalazków ograniczonych wyraźnie wyobraźnią pisarza (przyszłe mieszkania ludzkie otoczone mnóstwem ogrodów, rozrzucone na wielkiej przestrzeni, łączące się ze sobą za pośrednictwem żelaznych kolei, na których chodzą wozy poruszane nie parą, lecz dynamiczną maszyną; domy zbliżone wielka ilością szybko latających balonów, drutami telegraficznymi, telefonami itd., tudzież widoczne w dalekiej przestrzeni za pomocą wydoskonalonego przyrządu optycznego – megaloskopu, bądź zakrywane w razie potrzeby za pomocą rodzaju gazu, którym można mniejszą lub większą przestrzeń otoczyć, jeśli kto chce być niewidzialnym), można w pomysłach Buszczyńskiego odnaleźć całkiem sensowne rzeczy.

Filozof XX wieku odpowiada swojemu interlokutorowi na pytanie jak urządziliśmy, czy raczej jak urządzimy społeczeństwo XX wieku (przyszłości):

– Społeczność XX stulecia urządzono na prawach natury, zastosowanych praktycznie do potrzeb postępowej ludzkości i wymagań nauki. Najprzód najpilniejszej gorliwości użyto do przywróceniu w człowieku normalnego stanu. Zaczęto jednocześnie leczyć ciało i ducha. Natura służyła za modłę, wskazówkę i narzędzie we wszystkich czynnościach. Głos natury stał się głosem stanowczo doradczym. Oblano zdrojami przyrodzonego światła ciało; wpuszczono wiele naturalnego światła do duszy. Oczyszczono powietrze atmosferyczne ze szkodliwych miazmatów; oczyszczono myśl ze szkodliwych przesądów i błędów. Stosownie do tego zbudowano mieszkania i urządzono szkoły. (…) Wszędzie zastosowano elektryczność, nawet zamiast ognia zwykłego, w kuchniach i fabrykach; nadano jej bowiem nieprzerwany kierunek, zależący od mechanizmu, ręką ludzką poruszanego z wielką łatwością. *) Pisane w r. 1884 (przypis wydawcy książki z 1918 r; str. 73, 74).

Obok tych wskazań, można by powiedzieć ekologicznych, należy zwrócić uwagę na inne rozwiązania społeczne – decentralizację administracji i prawodawstwa, suwerenność narodów, zapewnienie realnej wolności i własności:

Zniesiono wszędzie, raz na zawsze, jedną z najstraszliwszych, a może najstraszniejszą ze wszystkich, plagę: centralizację, która jest hańbą dziewiętnastego wieku. Zdecentralizowano administrację, a następnie prawodawstwo. Autonomicznie rządzące się prowincje podzielono na gminy. Prawo głosowania, zarówno jak prawo do zwierzchnictwa i urzędów mają tylko ludzie nieskazitelnej uczciwości, według stopnia ukształcenia i świadectw szkolnych; a we wspólnej Radzie tworzą prawodawstwo ciągle żyjące.

– Więc odrębne narody zniknęły?

– Przeciwnie! Uwydatniły się więcej. Autonomiczny rząd przy podziale krajów na gminy, z samorządem własnym, lecz znoszące się ze Zwierzchnictwem wyższym, wychodzącym z ich łona, zbadał miejscowe potrzeby, nawyknienia dawne, tradycje, pewne zamiłowania odwieczne i pewne odwieczne dążności, właściwe odrębnym rodzinom, pod wpływem klimatycznych czynników, zarówno jak pod wpływem nieprzerwanych pojęć. Nikt lepiej potrzeb, pojęć, a więc wypływających stąd obyczajów, zwyczajów i pragnień spólnych, nie pojmuje jak członkowie jednej rodziny, żyjący ze sobą razem lub w sąsiedztwie, od dziada, pradziada i praojców. Skoro tylko wzmocniono znaczenie i siłę drobnych rodzin, skoro tylko dla spólnego interesu, połączono je wspólnym węzłem; podniesiono tym samym znaczenie i siłę wielkiej rodziny każdej, to jest każdego narodu.

– Granic nie ma?

– Granice sztuczne zniesiono; lecz natomiast tym silniej zarysowały się granice przyrodzone, narodowe, które nazwać można naturalnymi i moralnymi zarazem. Inaczej nie byłoby swobody ani własności. Jak każda rodzina musi mieć swoją swobodę i swoją granicę, choćby tylko po próg jedynej mieszkalnej komnaty; tak też każdy naród musi posiadać te dwa najpierwsze, najważniejsze skarby dane mu przez naturę: wolność i własność. Jak posiadanie tych dwóch skarbów przez rodzinę nie nadweręża wcale wolności i własności gminy, będącej związkiem pokrewnych, sąsiadujących rodzin, tak również wolność gminy i własność gminowa (która nie jest wspólną, jak chcieli komuniści, lecz sumą własności rodzinnych) nie nadwerężają bynajmniej wolności ogólnej ani własności ogólnej narodu, będącego związkiem pokrewnych, sąsiadujących ze sobą gmin. Norma przyjęta w urządzeniu każdego narodu zastosowaną została do urządzenia całego społeczeństwa.

– Jakże do tego doszliście?

– Zastanawiano się najprzód nad prawami jednego człowieka jako człowieka w ogólności i nad charakterystycznymi oznakami, cechującymi jego osobowość, to jest nieodłączną w nim rodowitość ze krwi i ducha, czyli narodowość. Uznano, iż taki człowiek uzupełnia się dopiero w swej rodzinie. Zbadano prawa indywidualne człowieka i prawa rodziny. Takowe zastosowano do większych i wielkich rodzin. Dalej od narodów przeniesiono je do całej społeczności. To nie przeszkadza bynajmniej wzajemnym stosunkom międzynarodowym społeczeństwa całego. Pragnienie bowiem zreformowania społeczeństwa, zaczynając od społeczeństwa, jak tego chcą socjaliści XIX wieku, jest utopią, absurdum. To tak, jak gdyby chcieć urządzić las, nie zaczynając pracy od drzew pojedynczych. Społeczeństwo bez narodów, jak naród bez rodzin, jak rodzina bez jednostek, nie da się pojąć; jest czymś nieokreślonym, abstrakcją, nie mogącą być nigdy urzeczywistnioną. To las bez drzew.

– Wolność zatem jest u was nieograniczoną?

– Owszem; bardzo ograniczoną, dlatego też jest wolnością, której używają wszyscy. Dawne to określenie, znane każdemu filozofowi, że: wolność wtedy jest prawdziwą, gdy używana przez jednego, nie nadweręża w niczym wolności drugiego. Pewien uczony dziewiętnastego stulecia słusznie powiedział: „Wolność jest posłuszeństwem prawu”. Trzeba tylko, ażeby owo „prawo” było rzeczywiście prawem a nie bezprawiem, nie jakąś konwencjonalną nazwą. Trzeba, ażeby się opierało na najwyższym prawie. Ale u was, w XIX wieku pojęcia zdrowe o wolności są na papierze, w teorii, nie zaś w praktycznym zastosowaniu; a prawem: siła mocniejszego (…)

– A własność jak urządzono w XX stuleciu?

– Zupełnie tak samo jak wolność. Własność jest owocem wolności. Jak wolność, tak też własność jest osobistą i dziedziczną zarazem.

– Jeżeli wolność jest obwarowaną, przeto stowarzyszenia ulegać także muszą pewnym obostrzeniom. To prowadzi do sporów.

– Do sporów prowadzą tylko źle zrozumiane i źle położone zasady, a nie ich wykonanie. W XIX wieku, pod obłudnym imieniem wolności, dzieje się wiele rzeczy, które są wynikiem swawoli. Nie można przecież łączyć się w towarzystwo złodziejów albo podpalaczy. Skoro tylko pewne prawa przyrodzone, wieczyste, ogólne uznane są za obowiązujące dla wszystkich, już tym samym prawa pisane, ustawy na wieczystych prawach oparte, mają moc obowiązującą każdego. Z tych praw logicznie wyprowadzone wnioski określają co jest dobrem a co złem, co szkodliwym a co nieszkodliwym. Do tego każdy musi się zastosować (…).

– Jaka jest forma rządu po większej części przyjęta w społeczeństwie dwudziestego wieku?

– Rozmaita. Stosownie do stopnia oświaty (to jest pojęć zasadniczych) narodu, tudzież stosownie do stopnia ukształcenia jednostek przewodniczących narodowi. U nas o formę rządu nikt się nie troszczy. Najważniejszą jest treść. A treścią politycznej organizacji: cnota i rozum; cnota oświecona przez rozum i rozum oczyszczony przez głos przyrodzony sumienia. Z tych dwóch pierwiastków składa się prawo. Prawo rządzi wszystkim. Nomarchia (…).

– Jakże urządzono kodeks karny, o którym wspomniałeś?

– Bardzo prostym sposobem. Na zasadzie: „Nie czyń tego drugiemu, co tobie nie miłe”.

– To okropne! Więc na mocy prawa nie ma odwetu? Według Starego Testamentu: „Ząb za ząb, oko za oko!”.

Filozof uśmiechnął się złośliwie i wzruszył ramionami.

– Jak wy przywykliście do formy wszyscy! Forma zabija u was treść; materia tłumi ducha! Wy trzymacie się litery prawa; a my staramy się zbadać prawdziwe prawa znaczenie i cel. Przestępca za karę nie podlega wymierzeniu na nim sprawiedliwości w formie tegoż występku, który popełnił; bo w takim razie rząd byłby tylko pozornie legalną organizacją zbrodni; lecz cierpieć musi wszelkie następstwa spadające na jednostki lub społeczeństwo wskutek karygodnego uczynku.

– Na jakich zasadach opiera się przemysł i handel?

– Na zasadzie współzawodnictwa, które jest najpewniejszym źródłem bogactwa. Wszelkie opłaty, monopole i cła zniesione.

– A podatki?

 – Pośrednich podatków nie ma, bo te powiększają tylko ułudną wartość towaru i są ukrytym, zdradzieckim ciężarem, którego ciśnienia ani doniosłości nikt nie zna. Podatki bezpośrednie rozłożone na wszystkich w proporcji wzrastającej od dochodu. Są także podatki od przedmiotów należących do zbytku, to jest przechodzących rzeczywistą potrzebę (…) (s. 74-79).

Osobną kwestią jest u Buszczyńskiego kwestia kobieca. Na pytanie o udział kobiet w organizacji społecznej filozof XX wieku odpowiada:

– Prawie taki, jak mężczyźni, wyjąwszy prace, które przechodzą fizycznie ich siły. Dlatego też postęp w XX wieku niemal podwojonym ruchem posunął się naprzód, gdy druga połowa rodzaju ludzkiego, z myślą świeżą, z rozumem niewyniszczonym, z duchem oczyszczonym przez poważne myślenie, z tym uczuciem właściwym niewieście, które nazywają instynktem, stanęła do spólnej pracy, w zakresie jej sił duchowych. Olbrzymie a wielce pożyteczne stąd następstwa. Kobieta bowiem z natury, a może wskutek odmiennego wychowania, wskutek słabszego organizmu ciała i innych ubocznych przyczyn, obdarzona jest większą siłą ducha, większą cierpliwością i wytrwałością, niżeli mężczyzna. Żaden mężczyzna nie jest zdolny do takich poświęceń, do takiego cichego zaparcia się, jak kobieta. Obwiniają kobiety o próżność. Nie znają ich. Z kobiet zepsutych biorą miarę do sądzenia o wszystkich. Chęć sławy jest próżnością, a ta należy do najsilniejszych bodźców dla mężczyzn. Kobieta cierpi, poświęca się i milczy. Ale w XX wieku nie uznano tak zwanej emancypacji kobiet, o której tyle wrzawy narobił wiek XIX. Najprzód, sama nazwa jest niewłaściwą. Jak można mówić o emancypacji kobiet w wieku, w którym one przeważnie panują nad mężczyznami?! W XX stuleciu przeciwnie, mężczyźni wyzwolili się z pod zbytecznego wpływu kobiet. Nie straciły one nic na tym, albowiem przed nimi odkryło się obszerniejsze, godniejsze ich pole. Równouprawnienie kobiet, jak nazwano później emancypację, jest także wyrazem, nie mającym logicznej podstawy w ścisłym znaczeniu. Potrzeba było wskazać kobiecie taki obszar działalności, który by w części zrównoważył zakres prac męskich. Ażeby dojść do tego celu, należało zwrócić uwagę nie na fizyczne tylko siły kobiet, lecz na martwy i nieprodukcyjny dotąd, a ogromny kapitał ich sił moralnych, czyli mówiąc właściwie, ich władz duchowych. Oddanie więc kobiecie praw należnych jej od natury nie jest czym innym, tylko restytucją jej własności. Wszystkich praw będących przywilejem płci męskiej, kobieta z bardzo wielu powodów, na równi z mężczyznami używać nie może. Ma na odwrót przywileje takie, których pozbawieni są mężczyźni. Natura sprawiedliwie obdarza wszystkich. Ludzie tylko wypaczają jej kierunek i psują jej dary.

            – Trudno określić granice, gdzie powinny się zatrzymać, a gdzie kończyć prawa i prace kobiet.

            – Nic łatwiejszego! Tylko potrzeba zapytać o to naturę. Niewłaściwym i śmiesznym byłoby wyznaczać mężczyznę na piastuna małych dzieci, albo skierowywać go do pracy nad krosienkami, nad haftami, wymagającymi delikatnych rąk niewieścich. Lecz oburzającym jest widok kobiety rąbiącej drwa, dźwigającej kamienie lub, co się wszędzie spotykać zdarza, dźwigającej olbrzymie wiadra z wodą na głowie. A oburzenie to wywołuje nie kobieta, nieszczęsna ofiara społecznego organizmu, ale społeczeństwo i prawodawstwo, które toleruje takie zdeptanie praw przyrodzonych, nie umiejąc, czy nie chcąc temu zaradzić. Postępowi mędrcy prawią o emancypacji czy równouprawnieniu kobiet! Zapominają o tym, że im pierwej trzeba by przynieść ulgę w wielu trudach, które ponoszą niesłusznie. Czemuż by jednak kobieta nie miała być lekarzem dla swej płci, urzędnikiem, botanikiem, chemikiem, sędzią, artystą, literatem? Są już w XIX wieku znakomite zdolności w każdym z tych zawodów, ale tylko jako wyjątkowe jednostki; wychowanie zaś powszechnie nie jest w tym kierunku urządzone. To też opóźnia rzeczywisty postęp w sferze ducha.

            – Bądź co bądź, reforma dotychczasowego stanowiska kobiet jest z jednej strony ich wyzwoleniem czyli emancypacja, a w innym względzie, równouprawnieniem. Nazwa tu nic nie znaczy.

            – Nazwa tu ma ważne znaczenie, gdyż wiele kobiet, a nawet wielu mężczyzn nie rozumie jej doniosłości. Nazwa powinna dokładnie wyrażać treść rzeczy i zakreślać granice działalności. Niejedna kobieta myśli, że jest już emancypowaną, równouprawnioną, postępową, gdy sobie krótko ostrzyże włosy, włoży zuchwale baranią czapkę na głowę, buty z cholewami, przywdzieje kaftan męski, pali cygaro i pije w knajpach ze studentami. Jest tylko śmieszną, a czasem pogardy godną!… (…) (s. 80-82).

Podsumowując, może niejedno można Buszczyńskiemu zarzucić, może zbytnio jest dzieckiem swoich czasów, może cierpi na niedostatek wyobraźni, ale wydaje się, że należy docenić rzadką w polskim piśmiennictwie żarliwość poglądów, niezależność myśli i odwagę nazywania rzeczy po imieniu…

Dodaj komentarz